Zarys przyczyn powstania publikacji oraz przemian jej formuły

Historia

A o tobie, synu człowieczy, twoi rodacy rozprawiają pod ścianami
i w drzwiach domów, mówiąc jeden do drugiego, brat do brata:
"Nuże, chodźcie i słuchajcie, co za słowo wychodzi od Pana."
I przychodzą do ciebie gromadnie jak lud na zgromadzenie,
siadają przed tobą, słuchają twoich słów, lecz według nich nie postępują,
bo kłamstwa są w ich ustach, przytakują im, lecz ich serce lgnie do nieuczciwych zysków.

I oto ty jesteś dla nich jak piewca miłości z pięknym głosem i pełną wdzięku grą na strunach lutni:
oni wprawdzie słuchają twoich słów, lecz według nich nie postępują.
A gdy to się spełni — a spełni się niechybnie — wtedy poznają, że prorok był wśród nich.

Historia powstania książki

Historia książki Jezus poszukiwany zasługuje na uwagę jej Czytelnika z powodu dość nietypowych pisarskich ambicji towarzyszących jej powstaniu. Trudno sobie to dzisiaj wyobrazić, ale spisana została przeze mnie drobnym maczkiem w dwóch brulionach formatu A4 na przestrzeni kilku lat przełomu tego stulecia.

Byłem wówczas ciężko pracującym robotnikiem elbląskiej odlewni i pokonując codziennie rowerem około 25 kilometrów do pracy w obie strony oraz opiekując się żoną będącą na rencie pierwszej grupy inwalidzkiej, niewiele miałem czasu dla siebie a tym mniej dla spadłych mi wtedy z nieba fantazmatów.

Pomimo pewnej przyrodzonej wprawy w układaniu akapitów miałem więc spory zgryz z tym kawałkiem powszedniego chleba, bo chociaż przeczytałem w życiu trochę książek, to nie spotkałem się ze wzorcami dla tej, którą miałem napisać.

Właściwie nie była to nawet jeszcze książka. Zbiór niespełna czterdziestu szkiców — kilku lub co najwyżej kilkunastostronicowych — był przeze mnie jedynie sukcesywnie raportowany w zielonoświątkowym zborze we Fromborku, gdzie lepsze z nich pastor Wojciech Gajewski pozwalał mi po prostu odczytywać z kazalnicy.

Materiał był zbyt surowy jak na moje wyobrażenia o rygorach książkowej publikacji. Szybko nabrałem jednak bardziej adekwatnej roboczej perspektywy, uzmysłowiwszy sobie, że treść tego przekazu w tajemniczy sposób zmienia moje myślenie. Nie zdarzyło mi się to nigdy przedtem, w dodatku nigdy nie miałem pisarskich ambicji, toteż zacząłem tę robotę traktować trochę jak osobiste zlecenie, tym bardziej że inne niezwykłe poszlaki wskazywały mi na to, że jest tak w istocie.

Byłem ewidentnie głupszy niż to, co starałem się ubrać w słowa i tak miało pozostać długie lata. Dzisiaj rozumiem trochę lepiej, co napisałem i dlaczego, ale dwadzieścia lat temu trudno byłoby komukolwiek spodziewać się ode mnie w tej sprawie rzeczowych i zarazem wyczerpujących wyjaśnień.

Oczywiście widziałem dobrze warstwę teologicznego dyskursu, który podważał ustalone przekonania, ale nie myślałem bynajmniej, że jego prezentacja w chrześcijańskim zborze uczyni mnie rychło personą non grata, pomimo że nie napraszałem się bynajmniej zborowej starszyźnie ze swoimi rewelacjami.

Co więcej, w ogóle nie przypuszczałem, że od tamtego czasu moje życie zacznie zmieniać się w tak zawrotnym tempie, dostarczając niemałych konfuzji także moim bliższym i dalszym znajomym — nie poznawałem już siebie sprzed kilku poprzednich lat a każdy kolejny rok wyraźnie przyśpieszał tempo wewnętrznych przemian, których owocami nie dane mi było dzielić się z wyznawcami Chrystusa.

W każdym razie rozdwojenie mojej własnej duszy długo nie dawało mi się pozbierać po wydaniu mi wilczego biletu we wspólnocie, której pastorowi osobiście przyrządzałem w swoim domu jajecznicę, wynagradzając mu tym częściowo jego katechumenalną fatygę w intencji mojej niepełnosprawnej żony.

Jedynym usprawiedliwieniem tej długotrwałej psychicznej dystrakcji był dość niezwykły fakt, iż nie postawiono mi otwarcie żadnego zarzutu, nie przyznając tym samym świętego dla mnie prawa do obrony. Do dzisiaj więc nie mam pojęcia, jaki zarzut godny aż takiej sankcji za złe sprawowanie ciążył wówczas nad moją głową — śmiem podejrzewać, że ciężarem była sama moja obecność w zborze tamtejszego chrześcijańskiego kacyka i szamana.

Czułem jednak, że napisane przeze mnie szkice są przede wszystkim świadectwem wzrostu wiary zaprotokołowanym ręką znacznie silniejszą od mojej, w związku z czym przy reedycji i korekcie rękopisów pozostałem bardzo ostrożny w instynktownych próbach wygładzania stylu czy nawet upraszczania składni, czego domagały się ode mnie własnoręcznie sklecone nieziemsko mordercze akapity.

Uznałem w końcu, że nie mam się czego wstydzić i nawet mam czym pochwalić, pomimo że powody do chluby nie biorą się bynajmniej z moich kontrowersyjnych literackich osiągnięć. Wcześniej już wiedziałem, że jestem wybrańcem — podczas pisania kazań zyskałem jedynie znacznie ostrzejszą świadomość tego, kto mnie wybrał i po co.

Świadomość ta wynagrodziła mi z nawiązką kłopotliwy status moich pierwszych twórczych raportów na drodze wiary w prawdziwego Boga oraz osłodziła gwałtowny i doszczętny rozbrat z macierzystą wspólnotą, w której nie szukałem bynajmniej zatrudnienia w charakterze animatora marionetek — bodaj jedynej umysłowej pracy wydającej się tamtejszej starszyźnie pożądaną i ze wszech miar uzasadnioną na polu wiecznej chwały.

Jednak dopiero ładnych parę lat później w pełni zdałem sobie sprawę z grozy mojego ówczesnego położenia oraz szczęśliwego dla mnie obrotu mocno traumatyzujących neofitę wydarzeń zakończonych wyrzuceniem mnie siłą ze zboru przez hardego pachołka, który nie bardzo rozumiał, dlaczego pastor kazał mu mnie tak nienawidzić, zwłaszcza że nie upierałem się bynajmniej przy prawie przynależności do wspólnoty, a jedynie do obrony obiektywnie dość kosztownych przekonań.

Dobitniej wzmiankuję o tej istotnej reorientacji życiowej perspektywy w drugim akapicie Posłowia a z grubsza o tle konfliktu z fromborską zgrają wściekłych psów — w liście do Pawła Kuglera, ambitnego, lecz bardzo próżnego pastora elbląskich baptystów, także o wiele lepiej celującego w pięknych słowach niż w godnych wiary uczynkach.


☆ ☆ ☆

Tło powstania książkowej publikacji oraz krystalizacji jej redaktorskiego zamysłu rzuca więc nieco światła na znaczące różnice beletrystycznej formuły opowiadań, których kanwą były trudne osobiste doświadczenia społecznościowe zakończone zupełnym fiaskiem w moich usilnych próbach przedarcia się z treścią powierzonego mi przekazu do świadomości niewielkiego protestanckiego zboru.

Początkowo dość często używam więc zwrotów bezpośrednich w drugiej osobie gramatycznej, ponieważ pierwsze z opowiadań pisałem właśnie w intencji podzielenia się swoimi przemyśleniami z ludźmi, których miałem za bliskich sobie — jak duży był to błąd z mojej strony i zarazem bardzo nieporęczny aksjomat w moim umysłowym warsztacie, miałem się o tym dopiero przekonać na własnej skórze.

Późniejsza formuła moich wykładów jest już bardziej przedmiotowa, sędziowska, pomimo że w życiu nieraz miałem okazję zwracać się do ludzi mi bliskich wprost z osobistą przestrogą, zachętą, pociechą czy napomnieniem. Książka jednak zamknęła się w końcowym etapie moich społecznościowych peregrynacji, po których zostałem zupełnie sam, nie znajdując zrozumienia nawet u pierwszej żony, z którą wkrótce przyszło mi się też rozstać już bez większego bólu.

Jest to więc w sumie praca bardzo uboga i miejscami mocno siermiężna pomimo swojego dużego ładunku intelektualnego. Nie cenię dzisiaj uczuć i nastawienia towarzyszących mi w tamtej ciężkiej pracy, ponieważ cechowały się niedojrzałością umysłową i sporymi brakami ogłady, jakiej nabrałem dopiero w długi czas potem. Cenię jednak samo moje duchowe dzieciństwo — bez niego nie byłbym tym, kim jestem. Chciałbym, żeby Czytelnik wziął to wyznanie pod swoją baczną uwagę.

Odwoływanie się do ludzkiej woli i sumienia pozostało moją specjalnością. Przez dłuższy czas nie miałem jedynie na to najmniejszej ochoty związanej u mnie zawsze z poczuciem sensu i celu nauczycielskiej perswazji.


☆ ☆ ☆

Na tym kończę tę krótką historię mojej książki, która paradoksalnie jest książką wielkiego szczęściarza a nie osoby sponiewieranej czy pokrzywdzonej przez los. Po napisaniu jej doświadczyłem wielu bolesnych życiowych przeciwności, w których kłamliwe ludzkie świadectwa wymierzone były w czułe nerwy mojej egzystencji, jednak doświadczenia te tylko mnie umocniły, nie mając już nade mną mocy rujnującej zdrowie czy kalającej sumienie.

Nie wiem, czego Ty doświadczyłeś w swoim życiu, Czytelniku, ale jeśli Twoja historia jest choć odrobinę podobna do historii autora tej kłopotliwej publikacji, to chciałbym, żebyś w tej witrynie mógł nasycić się właśnie tym, czego w swoim czasie bardzo mi brakowało — poczuciem istnienia potężnej bratniej Chrystusowej duszy, dla której nie ma prawie żadnej świętości.