Wezwanie do trzymających się na własnych nogach Polaków

Ojczyzna w potrzebie

A w ostatnim, wielkim dniu święta stanął Jezus i głośno zawołał:
"Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije.
Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej".

A to mówił o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli;
albowiem Duch Święty nie był jeszcze dany, gdyż Jezus nie był jeszcze uwielbiony.

Tedy niektórzy z ludu, usłyszawszy te słowa, rzekli: "To jest naprawdę prorok".

Ojczyzna w potrzebie

Niewiele twarzy i zdarzeń staje przed oczami człowiekowi u kresu jego dni — rzadko są to depczące prawdę tłumy czy rozwiewające nadzieję dziejowe burze, częściej zaś ludzie i okoliczności, za sprawą których doznał on prawdziwej ulgi i spełnienia lub targającej mu trzewia grozy.

Dobrze jest jednak, gdy granic własnej egzystencji człowiek doświadcza, myśląc o ojczyźnie — mniej istotne, czy tej na ziemi czy tej w niebie — łatwiej mu bowiem wówczas zadać sobie pytanie, czy stać go na uwiarygodnienie jej życiodajnej miary: czy jest człowiekiem, który doświadczył rodzinnego szczęścia i pokoju, czy też może zgoła kimś, kto w swoim życiu nie umiał o tym nawet marzyć.

Dzisiejsze pytania Polaków o wypłacalność ich kosztownych ojczyźnianych lokat nieczęsto zwracają uwagę władnych opiniotwórczo elit, chyba że ograniczają się one do lokat finansowych. Pozostają więc żałosnymitanimi ogólnodostępne recepty na zachowanie twarzy czy potrzebne w chwilach próby ludzkie zaufanie.

Stan posiadania jest będącą w powszechnym użyciu miarą człowieczeństwa — siłą rzeczy mają więc w moim kraju respekt i posłuch jedynie ci, którzy odnieśli tak zwany życiowy sukces, dbają o społeczny prestiż i wizerunek lub po prostu mają hojnego i niewymagającego trudów wiary sponsora.

Niestety, stan ten nie jest świadectwem godnym wielkiej wiary, a tylko taka mogłaby przysłużyć się najbliższej przyszłości polskiego narodu, oszczędzając mu poniżenia, syzyfowego trudu i bardzo niewychowaczego cierpienia.

Ja mam tę wiarę, ale nie wiem, czy ma ją ktoś prócz mnie w tym kraju, nie licząc kosztownej wiary mojej żony. Stąd mój mały apel i wezwanie do tych, którzy wiedzą, co w trawie piszczy i nie mylą im się ołtarze. Jeśli mają uszy, niech uważnie mnie posłuchają. Nie zajmę dużo Waszego cennego czasu, a może się zdarzyć, że zwróci się on Wam po wielokroć.




☆ ☆ ☆

Wbrew pozorom nie jest to z mojej strony wezwanie do polskiego narodu. Moje osobiste aktywa, aspiracje i rachuby są zbyt skromne, bym ważył się nadać swojej mowie taką rolę. Poza tym nie fatyguję się bynajmniej z powodu jakiejś nieuleczalnej ciągoty do narodowych barw lub spóźnionych westchnień nad obfitującą w martyrologię polską historią.

Raczej wręcz przeciwnie: mówiąc obrazowo, pomimo iż w mojej rodzinie nie zbrakło ludzi zasłużonych dla polskiej nauki i kultury, to ja sam jej się wyrzekłem, chcąc raczej widzieć się i znaleźć pośród ludzi nieobnoszących się ze swoim miejscem w szlacheckim herbarzu, naukowym lub artystycznym dorobkiem i niekoniecznie szukających wzorców dla życiowych postaw w ofiarach Katynia, Oświęcimia czy Łubianki — starających się za to szczerze o porządek na własnym podwórku, karnych, czujnych jak zając w miedzy i nieschlebiających pospolitym gustom.

Na rozgrzewkę zaryzykowałbym nawet potrzebę rozumnego oporu wobec dictum słów narodowego hymnu, podług którego dobro ojczyzny zależy od życia walczących w jej obronie szablą, ogniem i mieczem, a wzorców dla jej skuteczności należy jakoby szukać u niezbyt w sumie kochanego Napoleona.

Nigdy mi się ten hymn nie podobał, co nie znaczy, że nie czuję się Polakiem z krwi i kości, nie obawiając się społecznego pręgieża za głęboko uzasadnioną osobistą niechęć do Mickiewicza, Piłsudskiego, Wyszyńskiego i innych pomnikowych osobistości, czczonych przez urągających prawdzie o Bogu moich rodaków.

Zwracam się więc głównie do tych, którzy albo dobrze rozumieją ograniczenia krępującej katolickiej mentalności albo przynajmniej przeczuwają, że to właśnie w niej wypada dopatrywać się przyczyn umysłowego niedowładu polskich elit nie tyle nawet w sprawowaniu władzy nad swoim krajem, lecz przede wszystkim w staraniach o uzyskanie na ten cel wartego ich fatygi społecznego mandatu zaufania.

Nie da się bowiem usprawiedliwić widoku ruin polskiej państwowości i wydatnie przysługującej się jej zachwianej społecznej hierarchii czy z kolei budzącego poczucie wstydu prymitywizmu narodowych wizji knowaniami żydokomuny i serwilistycznym wobec niej usposobieniem establiszmentu polskiej władzy.

Trzeba być zdolnym wejrzeć w siebie i — jeśli naprawdę wierzy się w Boga — być w stanie założyć, że to właśnie On może mieć w tej sprawie pierwsze i ostatnie słowo, a żydowskie czy komunistyczne utrapienia naszego narodu można porównać z żerowaniem sępów na padlinie, czyli na czymś, co nie tylko z daleka cuchnie postępującym rozkładem, ale przede wszystkim nikomu o zdrowych zmysłach nie kojarzy się z owocami prawdziwej, łatwo dającej opór kłamstwom pobożności.

Nie jest trudno odpędzić człowiekowi nawet najżarłoczniejsze sępy — trudniej jest sprawić, by nie kołowały nad umieralnią, zgodnie i cierpliwie czekając na swój czas. Szczytem wybitnie ludzkiej głupoty jednak jest spodziewać się, że sępy odlecą, widząc słabość i rany poddających się bez walki dusz i ciał, widome zwiastuny niewymagającego od nich wielkiego zachodu pożywienia.




☆ ☆ ☆

Powyższa refleksja pełni u mnie rolę poręcznego drogowskazu i tak powinna być rozumiana, bo to bynajmniej nie zewnętrzne zagrożenia są najrealniejsze dla kraju między OdrąBugiem.

Prawdziwym, rzeczywistym jego wrogiem i niszczycielem są ludzie ogarnięci bałwochwalczym i bluźnierczym obłędem — ludzie przeciwni prawdziwemu, żywemu i mocarnemu Bogu — a tych w samej Polsce nie tylko nie brakowało od zarania jej dziejów — to oni właśnie są dzisiaj najgorliwsi w zabiegach wokół resztek zachwaszczonego polskiego mitomaństwa, które powinno umrzeć śmiercią naturalną, jeśli Polacy w ogóle marzą, że będą mieszkać we własnym kraju.

To oni celują w drenowaniu ludzkich umysłów z resztek przyzwoitości nakazującej powściągliwość w osądzie przyczyn społecznej korupcji i zdeprawowania. To oni podwyższają moralne poprzeczki, licząc, że skołowany naród skwapliwie zapłaci za winy stawiających się ponad ziemskim prawem duchownych oraz idących w ich ślady lenników kłamstw zasianych rzekomo w imieniu Boga i prawdy o Wcielonym.

To oni mówią: Bóg jest z nami, a przynajmniej być powinien, bo to ponoć jego święty obowiązek wobec splugawionego kłamstwem narodu. To oni wysłupłują z zanadrzy jakieś głodne kawałki, których nie tknie pies ani świnia, ale czym chciwy i łasy na pochlebstwa człowiek nie wzgardzi, płacąc nawet za ochłapy, jeśli sięgnął dna dobrze znanego izraelskim prorokom upodlenia.

Gdy jednak zadać tym rozsiadającym się w mediach i salonach władzy bufonom dziecinne pytanie, dlaczego Jezus płakał przy grobie przyjaciela w Betanii mającego za chwilę powstać z martwych, to konia z rzędem temu, kto nie wyłga się od zwięzłej i sensownej na nie odpowiedzi, a mój osobisty szacunek, jeśli o własnych siłach potrafi on także wyciągnąć rozumne wnioski z tego zarejestrowanego skrupulatną żydowską ręką faktu.

Podobnie z dolą słynnego przeniewiercy ojcowskiego majątku: katolickiemu czy protestanckiemu motłochowi w zupełności wystarczy w nim widzieć obraz ludzkiej hańby i moralnego upadku, zamiast twardy, wrogi faryzejskiej obłudzie, wzorzec najwyższego duchowego poświęcenia na rzecz tego, by posłuszny Jezusowym przykazaniom człowiek mógł powstać z kolan i skorzystać ze szczodrej rękojmi Wszechmogącego danej niegdyś niepopularnym w Polsce potomkom wielkiego Abrahama.

A tak, wystarczy jakaś augustiańska fantazja, tudzież olej Rembrandta zatytułowany bałamutnie: Powrót marnotrawnego syna, by owoce teologii maminsynka z rzymskiej prowincji wsparte autoportretem zdolnego holenderskiego utracjusza na wieki kazały ludziom pozostawać w zgodzie ze schlebiającym ich próżności, niedorzecznym w szczegółach, rodzajowym obrazkiem, ilustracją rzekomo natchnionej przez Boga myśli i woli.

Nie jest dzisiaj nikomu trudno naśmiewać się z mnogich przejawów cudzej głupoty. Jest to jednak marna plebejska rozrywka, niegodna naprawdę tęgich i miłosiernych głów wyrastających ponad ziemię i niepełzających w jej prochu.

Para idzie nie w koła tylko w gwizdek i marnuje swoje siły oraz cenny czas każdy, kto lubuje się w pikanterii obrazów hańby i wstydu własnego narodu, cyzelując swoje publiczne wypowiedzi na pohybel ofiar wielkich kłamstw, nie bacząc na wysokie ryzyko okazania się posłuszną marionetką ich niestrudzonych i wyrachowanych oprawców, ustępujących jedynie przed Jezusowym mieczem Ducha prawdy.

Nie kopie się leżącego, więc jeśli już ktoś musi sobie pofolgować, to niech depcze po żmijach i skorpionach albo pacyfikuje żarłoczne trutnie — obędzie się wtedy bez rozlewu krwi i zaoszczędzi na drobne życiowe przyjemności, niewymagające paliwa dla setki coraz popularniejszych mechanicznych koni.

Jest ziarno prawdy w aforystycznie przedstawianej relacji między świniami przy korycie a baranami przy urnach, jednak takie i podobne jej ilustracje dla ociemniałych wyborców rozmijają się rozmyślnie z prawdą na znacznie głębszym poziomie i nie stoi za nimi bynajmniej uczciwa wola ustalenia przyczyn tak niefortunnego społecznie sprzężenia, jakie obecnie zachodzi nie tylko w Polsce pomiędzy tak zwaną władzą a tak zwanym narodem.

Powiem więcej: taka intelektualna arogancja to oznaka największej ślepoty na rzeczywiste potrzeby każdego kraju, bo rozmyślnie separuje ona mądrych od głupich — nie wskazując wyższej miary dla osądu poczynań jednych i drugich — delektując się za to własną wyniosłością, zamiast osławionej i docenianej przez mędrców głupocie dać taką szansę, by nie tylko mogła, ale przede wszystkim chciała pójść po rozum do głowy, nie torpedując swoją złością i prymitywizmem mądrych, chroniących życie i sumienie zamysłów.

W zasadzie nie dziwię się więc zbytnio, że również wyrosłym jak grzyby po deszczu tuzinom polskich doradczych i moralizatorskich kanałów oraz grup wszechstronnego społecznego wsparcia nie brakuje animuszu, poczucia humoru ani nawet zwiotczałego moralnie tupetu w zwalczaniu widocznego gołym okiem kunktatorstwa i nieodłącznej jego matki, obłudy.

Trochę jednak mnie ten widok mierzi i smuci, bo nie zwiastuje on niczego dobrego — co najwyżej jeszcze jedną zgodną kolektę na uświęcone polską tradycją kabaretowe wieczorki dla wiecznie opóźnionych w umysłowym rozwoju fanów najrozmaitszych, uświęconych owym opóźnieniem, przybytków kulejącej na każdym kroku wiary.

Z tej właśnie przyczyny chciałbym użyć tu najmocniejszych dostępnych mi środków perswazji, ponieważ sprawa wiarygodności podstaw wzajemnych oczekiwań narodu oraz szlachetniejszych mandatariuszy jego niezbyt zgodnej i jasno wyrażonej woli powinna znaleźć rozstrzygnięcie w bardziej miarodajnej instancji od służącej do dzisiaj wydatnie wielkim i niedocenianym obłudnikom — takiej mianowicie, która czyni człowieka wolnym w jego wyborze między dobremzłem.

Niestety, dzięki wiekowym, uświęconym tradycją, pseudochrześcijańskim matactwom, Polacy takiej instancji nie znają i w związku z tym nie jestem wcale pewien — a to moja kluczowa robocza kwestia — czy widzą jakąkolwiek potrzebę odwołania się do niej nie tylko w tym, co leży na sercu im samym, ale przede wszystkim w tym, co ma na uwadze władny w ich sprawach, żywy i nikomu niepodległy Bóg.

W końcu przecież Bądź wola Twoja to nie deklaracja ludzkiej niepodległości wobec stwórczych racji i zamierzeń — to raczej wiernopoddańcza deklaracja woli posłuszeństwa ustalonym przez Boga regułom mądrej i twardej gry o przetrwanie ludzkiego gatunku. Gra warta najwyższej znanej człowiekowi stawki.

Wbrew własnemu sceptycyzmowi w delikatnej materii popytu na objawienie w kraju, gdzie diabeł mówi dobranocszczęść boże, muszę jednak spełnić swój obowiązek wobec prawdy i nieco przekornie zadenuncjowaćszerszemu gronu niewtajemniczonych, by upewnić się, czy aby na pewno nikt nie ma ochoty na polowanie z bronią większego kalibru i zasięgu, niż te będące w dyspozycji NATO, Żyda lub Moskala.

Może się bowiem znaleźć paru twardych ochotników, za których sprawą Bóg oszczędzi Polsce należnego bólu oraz niechybnej dla wielu trwogi i poniżenia. Wtedy uznam, że trafił mi się prawdziwy ziemski honor i przywilej służby Bogu ramię w ramię z wybrańcami niebieskiego kontrwywiadu.

Nawet jednak pozbawiony tego przywileju będę mógł po prostu spać spokojnie, wiedząc, że dobrze zrobiłem to, co do mnie należy, a to, co do mnie nie należy, pozostaje w gestii kogoś, kogo kocham i komu ufam, a nie jest zdane jedynie na niepohamowaną i nieobliczalną sępią wolę kłamców, zdrajców i tchórzy z godną respektu determinacją prowadzących mój ślepy naród do niechybnej zguby.




☆ ☆ ☆

Powtarzam więc najważniejszą rzecz tak dobitnie, jak to tylko możliwe, schodząc przy tym ryzykownie do językowego parteru:

Jeśli Polacy nie zarzucą swojego bałwochwalczego myślenia, do którego nawykli w swoich małych i dużych kościółkach, to im Bóg da do wiwatu tak, że się nie pozbierają — i to wcale nie dlatego, że po raz kolejny zafundowali sobie głupi rząd i bezwstydnego prezydenta, tylko dlatego, że sami są głupi i bezwstydni, nie ufając Sprawiedliwemu i nie postępując zgodnie z jego wolą, kluczową dla źródeł prawdziwego życia i godnej jego miary.

Trudno zatem, by zasługiwali z jego strony na przydatne w trudnych chwilach oświecenie, i wobec tego — w sprawach wartych odwołania się wprost do woli i władzy Świętego — będą skazani na wzajemne oślepianie się kieszonkowymi latarkami w zgodnym przepychaniu się ku sprytnie zastawionej na nich pułapce.

Nieważne, czy jesteś posłem na Sejm, robotnikiem budowlanym czy lekarzem. Nieważne, czy Twoich bliskich zabili Niemcy, Ukraińcy, Żydzi czy Rosjanie. Nieważna Twoja płeć, wiek, pochodzenie społeczne czy wykształcenie.

To bardzo ładnie, jeśli szukasz i domagasz się sprawiedliwości za krzywdy popełnione na moim narodzie — możliwe, choć mimo wszystko mało prawdopodobne, że zasłużysz sobie tym na pamięć i uznanie, a może nawet pomnik swojej moralnej tężyzny i chwały.

Byłoby jednak znacznie lepiej i korzystniej dla Ciebie i Twoich bliskich, gdybyś wpierw sam oczyścił się i pojednał się z moim Bogiem, bo od dawna ciąży na Tobie wina o współudział w świętokradztwie, i we własnej sprawie nie doprosisz się miłosierdzia od Sługi władców, znienawidzonego przez Ciebie głównie dlatego, że na skutek zaszczepionych w Twoim umyśle kłamstw nie pasuje On do Twojego ulubionego obrazka.

Weź sobie pod rozwagę moje słowa, człowieku, czy jesteś wielki czy mały. Dla Boga jesteś nikim — On Cię po prostu nie chce znać, jeśli nie starasz się być posłuszny prostym i nieuciążliwym przykazaniom Galilejczyka, jego umiłowanego Syna. Takie jest jego prawo, czy Ci się ono podoba czy nie.

Sprawiedliwy nie wymagał od swoich ziomków cudów, tylko je czynił, by zapędzeni w kozi róg faryzejskimi komunałami ludzie mogli przy Nim nabrać siłodpocząć od swoich spraw, ufni, że broni ich największa na niebie i na ziemi stwórcza potęga.

Tymczasem, jeśli masz cokolwiek wspólnego z tym świętoszkowatym katolickim czy protestanckim harmiderem wokół spraw życia i sumienia Twoich rodaków, to wiedz, że moim skromnym zdaniem, Twoje własne sprawy nie wyglądają w niebie dobrze i Twój słuszny gniew z powodu ciemnoty wciskanej Ci przez media — zwłaszcza te niezależne, na których obłudę nie masz stosownego antidotum — to maleńka burza w szklance wody w zestawieniu z Bożym gniewem za uświęcony wielowiekową tradycją zgodny retusz wizerunku Wcielonego, sporządzonego niegdyś przez niezbyt mądrych, lecz bardzo skrupulatnych i uczciwych w myśleniu Żydów.

Mam nadzieję, że dobrze to rozumiesz, bo to ważne rozumieć proste sprawy, zanim człowiek weźmie się za trudne — za takie, które go przerastają i niepokoją poczuciem własnej bezsilności i niemocy wobec władzy dokwaterowującej do Twojego domu bandytów w ich jakoby wielkiej dziejowej potrzebie czy przez swoją głupotę zagrażającej Ci nuklearną hekatombą.

Jeśli bowiem tych prostych rzeczy nie rozumie się lub je lekceważy, to wszystko, co człowiek wzniesie i co zamierzy, rozsypie się jak domek z kart lub zbudowany na piasku.

Pamiętaj o tym, mądralo, życzący ludziom codziennie szczęścia z Bogiem, o którym sam nic nie wiesz. Pamiętaj, Ty, bogoojczyźniany pajacu, który zaciskasz pięści, gdy ktoś pluje na Twój maryjny ołtarzyk i za przykładem twardej apostolskiej mowy życzy Ci, byś skończył w piekle, bo swoją chorą zdeprawowaną dewocją hańbisz godło Chrystusowej schedy mające służyć wierze cichych, spracowanych i uciśnionych — wierze, której nie masz, bo jej nie potrzebujesz.

Zajrzyj choć raz na miesiąc do grubej, rzadko przez Ciebie otwieranej książki i poszukaj tam uzasadnień dla księżowskiego splendoru, szkarłatnych szat, świętych klejnotów, witraży, organów czy zapasionych tłuszczem zboczonych czarodziei mamroczących jakieś wyuczone zaklęcia, by zastraszyć gromady wątpiących i bojaźliwych, chcących opłacić Boże usługi w podobny sposób, jak swoją lojalność wobec ziemskiej władzy pojmują ludzie spolegliwi wobec narodowego — ochronnego jakoby dla nich — programu szczepień.

Poszukaj tam znamion rozchełstanej i zdradliwej protestanckiej ballady o zbawieniu przez ich wiarę śpiewanej do ucha marzących o przysłowiowym wpadnięciu z deszczu pod rynnę i zaaplikowaniu dożylnej szprycy zmieniającej ich krew w błękitną, godną apostolskich dystynkcji w znacznie większym stopniu niż obrzydliwe nawyki wyznawców spod znaku panny z dzieckiem.

Zrób sobie dobrowolną kwarantannę: zapuszkuj się we własnym domu na moje szczere osobiste życzenie. Ono Cię nic nie kosztuje, a może uda Ci się wówczas — w oddzieleniu od obfitych i usłużnych źródeł Twoich codziennych używek i rozrywek — odnaleźć jedną własną myśl, niechby i najlichszą, ale Twoją własną — taką, z której będziesz umiał przed Bogiem sam się wytłumaczyć, nie zaś taką, z której wytłumaczą Cię przed Nim i usprawiedliwią z niej inni, każąc Ci wpierw słono płacić za należną od Boga darmo kromkę codziennego chleba — pokarm dla Twojej własnej, drogiej Bogu woli.

A Ty, sługusie prawdy jeden z drugim, zatańcz ze mną, zagraj na mojej bałałajce, szarpnij jej struny tak, by nie pękły, przecinając Twoje opite krwią świętych gardło. Opowiedz mi o miłości Bożej i jaki to dzięki Bogu jesteś mądry i szlachetny, i jak bardzo się starasz, chociaż ciągle Ci coś tam nie wychodzi i dlatego prezentujesz się znacznie gorzej od tych, którym podobno gorliwie służysz szczodrą miarą i mocą Bożą.

Uważnie posłucham Twoich pseudopobożnych wynurzeń i zadam Ci tylko jedno proste pytanie, bo przecież nie mogę oczekiwać od Ciebie cudów, nieprawdaż? A będzie ono brzmiało: A znasz li ten kraj i wiesz, kto tu mieszka, zarozumiały pętaku?

A no, jeśli wiesz, to powinieneś znać także dobrze ludzkie potrzeby — nie życzenia jakiejś drącej wyzwolone mordy lewackiej dziczy, tylko prawdziwe potrzeby miejskiej i wiejskiej biedoty, zdradzonej przez swoich nadętych kapłanów, lekarzy, prawników, artystów, pisarzy, naukowców i polityków — takie sprawy, dla których Ci otumanieni Twoimi kłamstwami ludzie — skądinąd całkiem skromni i przyzwoitsi od Ciebie mieszkańcy tego kraju — byliby skłonni zrobić to, co do nich należy, by mieć prawdziwy święty spokój, moją pogodę oraz wielkość Bożego Ducha i odebraną im przez Ciebie a bardzo potrzebną w życiu nadzieję.

Ale Ty teraz mówisz, że winien jakiś zdegenerowany Schwab, jego Światowe Forum Ekonomiczne i z pewnością wysługujący się mu prezydent Rosji, który niechybnie przegra wojnę z bandą ukraińskich satrapów na usługach Pentagonu

Nie wiem, czy dobrze to rozumiem, ale akurat te szczegóły są tu bez znaczenia. Ja i tak myślę, że ją wygra, bo mu się ona od Boga należy i on to dobrze wie, chociaż nie dorównuje Ci amerykańską wybawicielską cnotą ani pięknością, za którą przyjdzie Ci drogo zapłacić gwałtem i rozbojem przesiedleńców bez czci i wiary dla Twoich polskich świętości.

Mówisz też, że Żydzi robią bardzo nieładnie i w ogóle nie bardzo nas lubią, chociaż powinni (choćby za naszą szczerość, gościnność i wielkoduszność) — lubią za to naszą ziemię, piękną i żyzną, bo takiej nie mają i mieć nie będą.

Uważają w dodatku, że im się ona od nas należy za wyrządzone im w naszej ziemi i w naszej niewoli krzywdy. Więc Jedwabne z przyległościami to taki kolejny wrzód na naszej narodowej dupie, no bo jak się wycofać z przeprosin starego prezydenta pijaka za niepopełnione przez nas zbrodnie, dementując jednocześnie przesadną hojność nowego, który w dodatku chyba urwał się z jakiejś durnej choinki ze swoimi władczymi i wojennymi fanaberiami oraz manierami gorszymi od spotykanych w budce z piwem.

No, same kłopoty — nic tylko siąść i płakać albo popełnić niemodne u nas harakiri.

Ale Brutus to człowiek zacny i prawy… — chciałoby się tu posłużyć szekspirowskim sztychem, gdyby chodziło o rząd dusz a nie o prawdę i miłość Boga.

Przebąkujesz też przekonująco — a za Tobą rozpaplali się o tym Twoi obłąkani czytelnicy — że właściwie to czas wiary w Chrystusa się skończył i teraz będzie inna duchowość, lepsza, bardziej elastyczna i konstruktywna, a przede wszystkim bardziej twórcza, tak jakby tej twórczości w Polsce było za mało i należało ją podkręcić i zreorientować, by uczynić bardziej kompatybilną z najnowszymi scjentystycznymi odsłonami czekającej nas nowej rzeczywistości i nowej prawdy — nieodkrytej jeszcze lecz poprawnie przez ekspertów przewidywanej.

Mnie się jednak nie wydaje, by śmiertelnik musiał przeczytać czterdzieści Twoich mądrych książek i wysłuchać setki Twoich godzinnych wykładów, by mieć niedużą nadzieję na skutecznątanią asekurację przed nadchodzącą grozą.

Wystarczy mu do tego całkiem sprawny umysłowo Bóg, jeśli wbrew Twoim zniechęcającym przypuszczeniom grzecznie poprosi Go o ochronę, nie robiąc przy tym z siebie — za Twoim durnym przykładem — kompletnego bałwana i idioty.




☆ ☆ ☆

To Bóg stworzył ten świat i sprawiedliwie nim rządzi, dzierżąc wszystko pod swoją rozumną kontrolą — tyle że nie musi On obawiać się jakichś hakerskich sztuczek lub szpiegujących jego stwórcze tajemnice kretów.

Nie śpi i nigdzie sobie nie poszedł wbrew popularnym deistycznym bredniom luminarzy naszej polityczno-teatralnej sceny.

Nie może jednak patrzeć na te Wasze brzydkie zabawki — ba, nawet ja dostaję na ich widok mdłości, a przecież upaprałem się w niejednym gnoju — i po prostu nie chce Mu się pomagać ludziom mającym za nic jego własną miłość i krawicę, której są bezwarunkowymi dłużnikami, podobnie jak mądrzejszych z Was osłabia i zniechęca do dobroczynności zbyt częsty widok urągającej Wam czarnej ludzkiej niewdzięczności.

Zróbcie porządek z akcesoriami Waszej smętnej i bezużytecznej wiary — spalcie je lub wyrzućcie do śmieci, a może się nad Wami zlituje. A nuż to właśnie Was sobie upodobał i z tej sprawiedliwej wiekowej chłosty narodu jakiejś bogurodzicy, o której mój wielki imiennik z Tarsu nic nie wiedział, zrodzi się owoc godny jego nieocenionej troski i uwagi.

Bo potrzebna Wam pilnie jego akcelaracja sprzętowa dla Waszych własnych szarych komórek, nie zaś czasochłonna konsumpcja niekończących się tyrad, wywiadów i konferencji z uczonym wodolejstwem na temat tego, co według Waszych najświętszych mentorów i wybawicieli mogłoby być, a nie jest, bo do osiągnięcia ich szlachetnego celu jak zwykle bardzo brakuje im Waszej wiary w ich narodowy naprawczy potencjał i dobrą wolę oraz rzecz jasna Waszych pieniędzy.

W końcu możecie być pewni, że tylko Wam, Polakom, przyszło wysłuchać takiego jak ja oryginała z taką ładną urzędową pieczątką.

A jeśli do tego o prawdziwym Bogu wiem coś, o czym bladego pojęcia nie ma żaden adept mózgowych pralni takich jak KUL czy ATK, i czego nie ma w żadnej uniwersyteckiej bibliotece — a tak się szczęśliwie składa, że wiem całkiem sporo, tylko umiem trzymać język za zębami i nikt mi za mówienie nie płaci — to wiem także, że Bóg nie marnuje swoich inwestycji jak człowiek i jeśli zdarzy się, że z takiego jak ja nędzarza, byłego suwnicowego i robotnika odlewni, robi swego solidnie wyekwipowanego i skromnego posła, to ma w tym swój ważny cel i nie odpuści, jeśli nie doprowadzi go do końca.

Będzie jednak bardzo źle z każdym, kto stanie Mu na przeszkodzie, twierdząc, że może Bóg się był pomylił (a na pewno pomyliły Mu się adresy) i nie powinien przeszkadzać Polakom w ich ciężkiej i wytrwałej pracy na rzecz świetlanej przyszłości własnego podwórkowego mesjaństwa oraz bardzo pożądanych, lecz szybko oddalających się widoków na poprawę zdziczałych obyczajów.

A jeśli tych przeszkadzających Mu zbierze się, nie daj Bóg, większa gromada, to wznieci się jedynie większy kurz po tym, co Bóg zgotuje niefortunnym poselskim interpelacjom, wołającym do nieba o pomstę za krew podobną krwi żydowskich ziomków zmieszaną niegdyś przez Piłata z krwią ich bałwochwalczych ofiar.

Nie usłyszelibyście tej przemowy, gdybym Wam tego zła życzył, drodzy Rodacy, bo takich rzeczy — jeśli oczywiście ma się darowany przez Boga rozum — nie życzy się nawet największemu wrogowi.

Rozumiem, jeśli mało komu spodoba się to, co powiedziałem. Zapewniam, że nie liczę na jakiś nawał lajków pod moim profilem czy nawet wątpliwy zaszczyt najazdu jakichś wesołkowatych gburów, którym nie spodoba się moja zakazana gęba.

Samarytańska posługa nie spodobałaby się pewnie dawniej ortodoksyjnemu Żydowi, nawet gdyby leżał pobity i ograbiony na swojej drodze. Tym bardziej ja nie mam powodu spodziewać się jakichś ukłonów czy honorów z Waszej strony, zwłaszcza że nie ja ich sobie życzę i nie o nie zabiegam.

Liczę jednak na odrobinę zdrowego rozsądku ze strony tęższych polskich głów, które dobrze wiedzą, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, zwłaszcza jeśli całkiem dobrze się prezentuje i nie kopie w brzuch. Naprawdę na to liczę, piękniejsi Panowiewdzięczniejsze Panie.

Zapewniam przy tym, że moje skromne życzenie na pewno jest zgodne z wolą Bożą — możecie więc mi wierzyć na słowo, jeśli po tym, co zaszło w Polsce i na świecie, komukolwiek jeszcze wierzyć potraficie.

Ja dobrze wiem, co robię i komu służę. Byłoby dobrze, gdybyście potrafili przekonać kogoś takiego ja ja o tym samym. Bo jak na razie, to myślę, że nie jesteście przy zdrowych zmysłach. Ja w każdym razie nie znalazłem dotąd nikogo w Polsce, kto by dobrze mówił i dobrze czynił (i wiedział o tym! no bo przecież bez tego ani rusz) — a rozglądałem się bardzo uważnie.

Ale poczekam — może gdzieś się słusznie schował tak jak ja… No to niech się pokaże i powie coś mądrego… i niech zająknie się w sprawie własnej wiary.




☆ ☆ ☆

Pożyjemy, zobaczymy. Niedługo i tak prawda wyjdzie na jaw — oby nie za późno dla Was i Waszych dzieci, moi małoduszni i małowierni Rodacy.

Zapowiadam to Wam w imieniu mojego wielkiego Pana:

Gorzko pożałujecie, jeśli wzgardzicie moim słowem. I nie będzie Wam do śmiechu. Za to z Was będą się śmiać i szydzić obcy — dziwiąc się Waszej łatwowierności i głupocie — sądząc małodusznie, że oni sami umkną przed Bożym sądem i wydanym na nich wyrokiem, bo są od Was sprytniejsi i bardziej przewidujący, w związku z czym stać ich na to, by osądzać rolę i miarę zesłanej Wam przez Boga biedy.

I nie będziecie już wiedzieć, gdzie wróg a gdzie przyjaciel, bo groza otoczy Was w Waszych własnych domach i sercach.

Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego, naprawdę straszna. O przyjemnościach można wtedy zapomnieć. Jest wtedy zimno i ciemno, i człowiek chce umrzeć, a nie może, a kiedy pojawi się mu po tym maleńkie światełko, to bez szemrania zrobi wszystko, żeby te straszne chwile nigdy więcej go nie naszły.

Lepiej o tym nawet nie myśleć, jeśli ma się odrobinę oleju w głowie, bo trudno to sobie wyobrazić nawet komuś takiemu jak ja, kto widział i słyszał rzeczy, jakie nie śniły się nikomu w tym biednym kraju, zrujnowanym przez kłamców i tchórzy.

Nie chciałbym bardzo, żeby Was to spotkało. Zróbcie więc to, o co Was proszę — opamiętajcie się w tym bezładnym biegu i zawróćcie ze złej świętokradczej drogi, bo swoim zakłamaniem sprowadzicie nieszczęście na ten piękny kraj i nic Was przed tym nie ochroni. Na pewno nie zrobi tego sprawiedliwy Bóg, a właśnie jego ochrona i wsparcie bardzo by się nam przydały.

Bóg potrafi zaskakiwać i robi to znacznie lepiej od wielu ludzi knujących zło przeciwko naszemu narodowi. Lepiej Go więc mieć po swojej stronie, bo można wtedy liczyć na cud — w przeciwnym razie nie można. Wiem coś o tym.



Paweł Zelwan

Elbląg, 3 kwietnia 2022